Początkowa faza lotu była dość spokojna. Nie odczuwaliśmy żadnych turbulencji i lecieliśmy względnie równo. Ten moment wykorzystał nasz rząd, który wyświetlił na ekranach, których na wahadłowcu było naprawdę dużo wiadomość. Było tam o jakże chwalebnym celu naszej misji, dlaczego wybrano nas, a dokładnie, że jesteśmy przestępcami, których i tak czekała śmierć, a którym w akcie litości dano drugą szansę - dzięki mamo. Zawarto też, że wylądujemy gdzieś w pobliżu skupisk starych państwowych bunkrów o nazwie "Last Hope" (bardzo optymistycznie, prawda?), gdzie być może będzie jedzenie, ale tego w sumie nie wiadomo, też fajnie. W sumie tyle dało się zrozumieć, bo wyjaśnijmy sobie jedno, to nie była wiadomość głosowa, czy broń Boże wideo z twarzami rządzących lub transmisja. O tym mogliśmy sobie pomarzyć. Na ekranach wyświetlił się zwyczajny tekst i to takiej marnej jakości, że połowy wiadomości nie dało się przeczytać. Dodajmy do tego fakt, że dopiero po dłuższym czasie udało mi się skupić na tekście, a to przez jazgot jaki panował na statku i że w połowie tego, co dało się przeczytać, weszliśmy w atmosferę Ziemi, przez co trzęsło jak cholera i w sumie nic nie wiedziałam. Lepszego startu nie dało się wymarzyć.
Po paru minutach nieustających turbulencji i kilku bełtach moich "współpasażerów", których efekty pływały po pokładzie, i moich modlitwach aby nie dopłynęły one do mnie, poczuliśmy potężne szarpnięcie, a następnie nastał straszny hałas, który ledwo dało się wytrzymać, który ustał po parunastu sekundach i już słyszeliśmy tylko ciszę. Z każdej strony dochodziły do moich uszu pytania "To już?", "Żyjemy?" i inne tego typu. Jakoś nie zamierzałam czekać aż ktoś mi odpowie. Zaczęłam odpinać swój, a gdy to zrobiłam pobiegłam w stronę drzwi.
Stała już tam całkiem duża grupa ludzi. Patrzyli oni w stronę blondwłosej dziewczyny, którą kojarzyłam z czasów mojej krótkiej odsiadki. Na imię miała Kat, ale nazwiska za nic nie umiałam sobie przypomnieć. Była dość wysoka, jak na dziewczynę, na moje oko jakieś metr siedemdziesiąt i była raczej szczupła, żeby nie powiedzieć, że chuda. Jej włosy były falowane w kolorze blond, a twarz znaczyły ostre linie. Miała duże zielone oczy i średniej wielkości, wąskie usta. Sięgała ona do wajchy, która najprawdopodobniej służyła to otwarcia włazu. W pierwszej chwili rozparła mnie radość, w końcu ludzie zejdą na Ziemie. Nie trwało to jednak długo, ponieważ przypomniałam sobie o jednej bardzo poważnej sprawie.
- Stój!- Rzuciłam się na dziewczynę, odciągnęłam ją od dźwigni i przyszpiliłam do ściany.
- A w Ciebie co wstąpiło laska?- Zapytała nieźle zdziwiona i ewidentnie zła.- Nie chcesz wyjść z tej puszki czy jak? Puszczaj do cholery!- Szarpała się i miała naprawdę dużo siły, ale jakoś dałam radę ją utrzymać.
- To teraz mnie posłuchaj koleżanko.- Próbowałam mówić spokojnie ale chyba nie bardzo mi to wychodziło.- Gdybyś się choć trochę interesowała, to byś wiedziała, że względnie bezpiecznie będziemy mogli tutaj żyć dopiero za jakieś sto lat! Jak chcemy przeżyć, to powinniśmy tu siedzieć i nawet nie próbować wychodzić.- Kat trochę się uspokoiła, ale do spokojnej to jej dużo brakowało.- Mówiąc w skrócie najprawdopodobniej wyrzucili nas jak śmieci, a ta niby misja miała im umożliwić uniknięcie skandalu.- Gdy to powiedziałam puściłam blondynkę i chciałam mówić dalej, ale przerwał mi skośnooki chłopak, którego nie kojarzyłam.
- Ja ją znam, niesławna siostrzenica Pani Wiceprezydent, a nie przepraszam, jej córka.- Powiedział prześmiewczym głosem szczerząc się razem z grupką swoich kumpli.- Powiedz mi, jakie to uczucie, że własna matka kazała Ci kłamać, że nie jesteś jej dzieckiem, a gdy to wyszło na jaw wsadziła Cię do paki i skazała na śmierć tylko po to żeby nie spadło jej aż tak poparcie?- W tym momencie cała jego ferajna zaczęła się śmiać, a mi zapłonęły policzki ze wstydu. Oczywiście wiedziałam, że ktoś może o tym wiedzieć, ale teraz wie to każdy i było po nich widać, że dużą część to naprawdę bawiło. Na szczęście nie wszystkich, o czym przekonałam się chwilę później, gdy policzek Azjaty, który wywołał był cały czerwony, a on ledwo stał na nogach.
- Tak Cię to padalcu bawi co? I Was wszystkich też? Mam rozumieć, że każdy, kto się na tę wiadomość choćby uśmiechnął, był w więzieniu tylko i wyłącznie z własnej winy, a Wasi starzy nie mieli z tym nic wspólnego tak?- Z tego co mi się wydaje, to co najmniej jednej czwartej osób zrzedła mina po tej przemowie. Nie jestem pewna, bo dalej byłam w szoku, kto właściwie mnie obronił, a była to dziewczyna, z którą chwilę wcześniej się szarpałam.
- Dzięki.- Powiedziałam cicho.
- Tylko sobie teraz nie myśl, że będziemy przyjaciółkami. - Odparła i po chwili dopowiedziała.- A i jeszcze jedno. Otworzę ten właz, bo mamy dwie opcje. Albo przez tydzień, maksymalnie dwa będziemy tu się gnieździć jak sardynki, później umrzemy z głodu lub pragnienia i nie zobaczymy Ziemi będąc na niej, albo umrzemy od promieniowania, ale przynajmniej obejrzymy to, o czym tamci na górze będą marzyć przez kolejne pokolenia. Nie wiem jak Wy, ale ja wybieram drugą drugą opcję. A Ty nie próbuj mi przeszkodzić, bo skończysz gorzej niż ten dureń.- Czułam, że raczej nie żartowała, a patrząc na jej wcześniejszą ofiarę, wolałam nie wiedzieć co według niej znaczy "Skończysz gorzej". Zaraz potem Kat otworzyła właz a do środka wpadły promienie popołudniowego słońca i chłodne podmuchy wiatru.
Mimo mojego wcześniejszego strachu o promieniowanie, nie mogłam się powstrzymać i zanim ktokolwiek się zorientował, już wyszłam z wahadłowca. Zaczerpnęłam powietrza w płuca, było o wiele lepsze niż na Przymierzu. Pachniało świeżo i słodko, a słońce przyjemnie grzało. Całość dopełniał piękny szum, nie taki okropny mechaniczny jak na stacji, tylko cichy, spokojny, aż chciało się po prostu usiąść na jakimś wzgórzu, na słońcu, zamknąć oczy i zwyczajnie słuchać tego co dzieje się wokół nas.
Z wrażenia piękna tej planety ugięły mi się kolana pod nogami. Było dokładnie tak, jak w moich marzeniach i snach, a nawet lepiej.
- Jesteśmy w domu.- Powiedziałam cicho z szczerym uśmiechem na twarzy, który dawno już u mnie nie gościł. Za moimi plecami rozległ się stukot uderzających o metalowy właz stóp. Wszyscy zaczęli wybiegać z wahadłowca aby podziwiać widoki.
Wstałam i przeszłam kawałek dalej w poszukiwaniu jakiegoś pagórka, żebym mogła zrobić jakieś podstawowe rozpoznanie. Gdy przechodziłam przez las, coś mnie złapało i dosłownie przyszpiliło plecami do jednego z drzew. Strach mnie sparaliżował, po chwili zobaczyłam z kim się mierzę, ale jakoś specjalnie mnie nie pocieszyło. Była to Kat, która ewidentnie nie była nastawiona przyjacielsko.
- Teraz lepiej żebyś mnie wysłuchała. Nie wiem, czy wiesz za co siedziałam w więzieniu, ale możesz mi uwierzyć, że ugodową osobą to ja raczej nie jestem i miałaś szczęście, że się o tym nie przekonałaś w wahadłowcu.- Z jej oczu buchała złość. Wiedziałam o niej na tyle wiele, że mogłam się spodziewać, że raczej nie żartuje. Z tego co mi było wiadomo, została ona wpakowana do więzienia za ciężkie pobicie jednej z rówieśniczek, która obraziła jej przyjaciółkę. Jej ofiara musiała trafić do szpitala. Miała połamany nos, podbite oko i brak jednego zęba.- Nie zamierzam Tobie nic teraz zrobić, bo wiem, że chciałaś dla nas wszystkich dobrze, ale jeśli jeszcze jaz wejdziesz mi w drogę, pożałujesz. Jasne?- Pokiwałam głową - Świetnie. W takim razie miłego dnia.- Powiedziała z triumfalnych uśmiechem i poszła do grupki. Ja jeszcze chwile stałam w miejscu głęboko oddychając.
Gdy się uspokoiłam kontynuowałam poszukiwania punktu obserwacyjnego. Byłam zachwycona różnorodnością roślinności i ich pięknem. Po kilku minutach znalazłam odpowiednie miejsce. Wzniesienie było na tyle wysokie, że mogłam zobaczyć naprawdę duży połać terenu wokół mnie. Dużym plusem był fakt, że w tym miejscu drzew było mniej co dawało mi lepszą widoczność. Usiadłam na skraju skarpy i obserwowałam świat wokół mnie. Tak bardzo zatopiłam się w moich myślach, że nawet nie zauważyłam, że ktoś od pewnego czasu siedzi obok mnie.
- Cześć Clary.- Usłyszałam tuż przy uchu. Tak mnie to zaskoczyło, że aż podskoczyłam, a mój pisk odbił się echem w okolicy.
- Jezus Maria, Mark! Chcesz, żebym zawału serca dostała!?- Osobą, która mnie "odwiedziła" był mój przyjaciel z dzieciństwa. Można powiedzieć, że razem dorastaliśmy, ponieważ jego rodzice znali się z moimi od wielu lat i mimo dość sporej różnicy klas między naszymi rodzinami. Mark do więzienia trafił kilka miesięcy przede mną, a to tylko dlatego, że brał udział w bójce, której początek był gdy stanął on w mojej obronie, kiedy jeden z moich rówieśników mnie obrażał, za pozycję moich rodziców. Nikomu nic się specjalnie nie stało, ale ojciec tego drugiego miał na tyle dobre kontakty, że wpakowali Marka do więzienia.
- Nie żeby coś, ale ja tu już siedzę ładnych kilka minut. Nawet nie zauważyłaś, że przychodzę, a nie byłem specjalnie cicho.- Otwarłam szeroko oczy. Dotąd nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo odpłynęłam. Rodzice ciągle mnie uczyli, że czujność to jest coś, co w życiu może mi wiele razy uratować, a teraz czujności nie miałam w ogóle. Trochę wstyd.
- Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu jestem? Czyżbyś mnie śledził?- Podniosłam jedną brew do góry, a na moje usta wkradł się delikatny uśmiech.
- Nie nie, co Ty.- Zrobił taką zakłopotaną minę, że nie wytrzymałam i zaczęłam się z niego śmiać.- Spotkałem Kat, która mi powiedziała gdzie jesteś.
- Jasne, jasne. Winny się tłumaczy.- Powiedziałam dalej się śmiejąc. Mark tylko wywrócił oczami.
- Nie ważne. Zauważyłaś w ogóle coś ciekawego?
- Zmiana tematu? Bardzo mądre zagranie panie Greenwood.- W dalszym ciągu sobie z niego żartowałam.co go ewidentnie denerwowało.- Oj już Mark, spokojnie. Jasne, że zauważyłam, po to tu jestem. Patrz tam. - Wskazałam w stronę wielkiego jeziora rozciągającego się na wiele kilometrów.- Stamtąd mielibyśmy dostęp do wody pitne, o ile oczywiście nie jest tak jak myślałam i woda nie jest napromieniowana.- Mark pokiwał głową.- To teraz patrz tam. Widzisz te anteny wystające z ziemi?- Wskazałam na kierunek na zachód od jeziora.- Tam pewnie jest ten kompleks bunkrów o których było w tej nieszczęsnej wiadomości. Mówiąc w skrócie wysłali nas nie tam gdzie trzeba, a do celu mamy jakieś dwa dni przedzierania się przez las. Mało optymistycznie
- Proszę bardzo, jednak nie przyszłaś się poopalać.- Powiedział Mark z uśmiechem na ustach.
- Jakaś nowość prawda? Przecież na Przymierzu tyle razy to robiłam.
- Cały czas!- Obaj wybuchliśmy śmiechem. Po krótkiej chwili jednak ten uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Wiesz co będzie najtrudniejsze?- Zapytałam.
- Cóż wierzę, że mi powiesz.
- Przekonać wszystkich, żeby tam poszli. Wielu z nich pewnie uzna, że "elity" Przymierza znowu chcą dojść do władzy. - W tym momencie nastała chwila ciszy, którą przerwał Mark.
- A jakby spróbować nakłonić do tego pomysłu Kat? W końcu onieśmieliła naprawdę dużą liczbę ludzi. Może by za nią poszli?
- Cóż obawiam się, że moja akcja przed otwarciem włazu skreśliła ten plan.
- No cóż, chyba będę musiał użyć swojego wrodzonego daru przekonywania.- Powiedział z dumą w głosie. Cóż mnie to nie przekonywało.
- Ty i dar przekonywania? Jak wtedy, gdy próbowałeś przekonać nauczycielkę z matematyki, żeby przeniosła nam sprawdzian i byłeś na tyle wkurzający, że zrobiła nam karną kartkówkę? Nie dzięki.- Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Dalej mi to będziesz wypominać?
- Tak, bo przez Ciebie dostałam jedynkę cymbale! Ale niestety z tą Kat możesz mieć rację. Wątpię, że to się uda, ale trzeba spróbować.- Gdy tylko Mark to usłyszał, zrobił wielce zaskoczoną minę.
- Ja nie wierzę! Clary Fairchild przyznała mi rację.
- Cóż czasem powiesz coś mądrego.- Odparłam z uśmiechem na ustach.- To co idziemy?
- Ej no nie bądź taka. Ty sobie pooglądałaś widoki. Daj teraz pooglądać mi.
- W porządku.- I tak jeszcze siedzieliśmy prawie w całkowitej ciszy przez dłuższy czas.
- Tak Cię to padalcu bawi co? I Was wszystkich też? Mam rozumieć, że każdy, kto się na tę wiadomość choćby uśmiechnął, był w więzieniu tylko i wyłącznie z własnej winy, a Wasi starzy nie mieli z tym nic wspólnego tak?- Z tego co mi się wydaje, to co najmniej jednej czwartej osób zrzedła mina po tej przemowie. Nie jestem pewna, bo dalej byłam w szoku, kto właściwie mnie obronił, a była to dziewczyna, z którą chwilę wcześniej się szarpałam.
- Dzięki.- Powiedziałam cicho.
- Tylko sobie teraz nie myśl, że będziemy przyjaciółkami. - Odparła i po chwili dopowiedziała.- A i jeszcze jedno. Otworzę ten właz, bo mamy dwie opcje. Albo przez tydzień, maksymalnie dwa będziemy tu się gnieździć jak sardynki, później umrzemy z głodu lub pragnienia i nie zobaczymy Ziemi będąc na niej, albo umrzemy od promieniowania, ale przynajmniej obejrzymy to, o czym tamci na górze będą marzyć przez kolejne pokolenia. Nie wiem jak Wy, ale ja wybieram drugą drugą opcję. A Ty nie próbuj mi przeszkodzić, bo skończysz gorzej niż ten dureń.- Czułam, że raczej nie żartowała, a patrząc na jej wcześniejszą ofiarę, wolałam nie wiedzieć co według niej znaczy "Skończysz gorzej". Zaraz potem Kat otworzyła właz a do środka wpadły promienie popołudniowego słońca i chłodne podmuchy wiatru.
Mimo mojego wcześniejszego strachu o promieniowanie, nie mogłam się powstrzymać i zanim ktokolwiek się zorientował, już wyszłam z wahadłowca. Zaczerpnęłam powietrza w płuca, było o wiele lepsze niż na Przymierzu. Pachniało świeżo i słodko, a słońce przyjemnie grzało. Całość dopełniał piękny szum, nie taki okropny mechaniczny jak na stacji, tylko cichy, spokojny, aż chciało się po prostu usiąść na jakimś wzgórzu, na słońcu, zamknąć oczy i zwyczajnie słuchać tego co dzieje się wokół nas.
Z wrażenia piękna tej planety ugięły mi się kolana pod nogami. Było dokładnie tak, jak w moich marzeniach i snach, a nawet lepiej.
- Jesteśmy w domu.- Powiedziałam cicho z szczerym uśmiechem na twarzy, który dawno już u mnie nie gościł. Za moimi plecami rozległ się stukot uderzających o metalowy właz stóp. Wszyscy zaczęli wybiegać z wahadłowca aby podziwiać widoki.
Wstałam i przeszłam kawałek dalej w poszukiwaniu jakiegoś pagórka, żebym mogła zrobić jakieś podstawowe rozpoznanie. Gdy przechodziłam przez las, coś mnie złapało i dosłownie przyszpiliło plecami do jednego z drzew. Strach mnie sparaliżował, po chwili zobaczyłam z kim się mierzę, ale jakoś specjalnie mnie nie pocieszyło. Była to Kat, która ewidentnie nie była nastawiona przyjacielsko.
- Teraz lepiej żebyś mnie wysłuchała. Nie wiem, czy wiesz za co siedziałam w więzieniu, ale możesz mi uwierzyć, że ugodową osobą to ja raczej nie jestem i miałaś szczęście, że się o tym nie przekonałaś w wahadłowcu.- Z jej oczu buchała złość. Wiedziałam o niej na tyle wiele, że mogłam się spodziewać, że raczej nie żartuje. Z tego co mi było wiadomo, została ona wpakowana do więzienia za ciężkie pobicie jednej z rówieśniczek, która obraziła jej przyjaciółkę. Jej ofiara musiała trafić do szpitala. Miała połamany nos, podbite oko i brak jednego zęba.- Nie zamierzam Tobie nic teraz zrobić, bo wiem, że chciałaś dla nas wszystkich dobrze, ale jeśli jeszcze jaz wejdziesz mi w drogę, pożałujesz. Jasne?- Pokiwałam głową - Świetnie. W takim razie miłego dnia.- Powiedziała z triumfalnych uśmiechem i poszła do grupki. Ja jeszcze chwile stałam w miejscu głęboko oddychając.
Gdy się uspokoiłam kontynuowałam poszukiwania punktu obserwacyjnego. Byłam zachwycona różnorodnością roślinności i ich pięknem. Po kilku minutach znalazłam odpowiednie miejsce. Wzniesienie było na tyle wysokie, że mogłam zobaczyć naprawdę duży połać terenu wokół mnie. Dużym plusem był fakt, że w tym miejscu drzew było mniej co dawało mi lepszą widoczność. Usiadłam na skraju skarpy i obserwowałam świat wokół mnie. Tak bardzo zatopiłam się w moich myślach, że nawet nie zauważyłam, że ktoś od pewnego czasu siedzi obok mnie.
- Cześć Clary.- Usłyszałam tuż przy uchu. Tak mnie to zaskoczyło, że aż podskoczyłam, a mój pisk odbił się echem w okolicy.
- Jezus Maria, Mark! Chcesz, żebym zawału serca dostała!?- Osobą, która mnie "odwiedziła" był mój przyjaciel z dzieciństwa. Można powiedzieć, że razem dorastaliśmy, ponieważ jego rodzice znali się z moimi od wielu lat i mimo dość sporej różnicy klas między naszymi rodzinami. Mark do więzienia trafił kilka miesięcy przede mną, a to tylko dlatego, że brał udział w bójce, której początek był gdy stanął on w mojej obronie, kiedy jeden z moich rówieśników mnie obrażał, za pozycję moich rodziców. Nikomu nic się specjalnie nie stało, ale ojciec tego drugiego miał na tyle dobre kontakty, że wpakowali Marka do więzienia.
- Nie żeby coś, ale ja tu już siedzę ładnych kilka minut. Nawet nie zauważyłaś, że przychodzę, a nie byłem specjalnie cicho.- Otwarłam szeroko oczy. Dotąd nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo odpłynęłam. Rodzice ciągle mnie uczyli, że czujność to jest coś, co w życiu może mi wiele razy uratować, a teraz czujności nie miałam w ogóle. Trochę wstyd.
- Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu jestem? Czyżbyś mnie śledził?- Podniosłam jedną brew do góry, a na moje usta wkradł się delikatny uśmiech.
- Nie nie, co Ty.- Zrobił taką zakłopotaną minę, że nie wytrzymałam i zaczęłam się z niego śmiać.- Spotkałem Kat, która mi powiedziała gdzie jesteś.
- Jasne, jasne. Winny się tłumaczy.- Powiedziałam dalej się śmiejąc. Mark tylko wywrócił oczami.
- Nie ważne. Zauważyłaś w ogóle coś ciekawego?
- Zmiana tematu? Bardzo mądre zagranie panie Greenwood.- W dalszym ciągu sobie z niego żartowałam.co go ewidentnie denerwowało.- Oj już Mark, spokojnie. Jasne, że zauważyłam, po to tu jestem. Patrz tam. - Wskazałam w stronę wielkiego jeziora rozciągającego się na wiele kilometrów.- Stamtąd mielibyśmy dostęp do wody pitne, o ile oczywiście nie jest tak jak myślałam i woda nie jest napromieniowana.- Mark pokiwał głową.- To teraz patrz tam. Widzisz te anteny wystające z ziemi?- Wskazałam na kierunek na zachód od jeziora.- Tam pewnie jest ten kompleks bunkrów o których było w tej nieszczęsnej wiadomości. Mówiąc w skrócie wysłali nas nie tam gdzie trzeba, a do celu mamy jakieś dwa dni przedzierania się przez las. Mało optymistycznie
- Proszę bardzo, jednak nie przyszłaś się poopalać.- Powiedział Mark z uśmiechem na ustach.
- Jakaś nowość prawda? Przecież na Przymierzu tyle razy to robiłam.
- Cały czas!- Obaj wybuchliśmy śmiechem. Po krótkiej chwili jednak ten uśmiech zszedł mi z twarzy.
- Wiesz co będzie najtrudniejsze?- Zapytałam.
- Cóż wierzę, że mi powiesz.
- Przekonać wszystkich, żeby tam poszli. Wielu z nich pewnie uzna, że "elity" Przymierza znowu chcą dojść do władzy. - W tym momencie nastała chwila ciszy, którą przerwał Mark.
- A jakby spróbować nakłonić do tego pomysłu Kat? W końcu onieśmieliła naprawdę dużą liczbę ludzi. Może by za nią poszli?
- Cóż obawiam się, że moja akcja przed otwarciem włazu skreśliła ten plan.
- No cóż, chyba będę musiał użyć swojego wrodzonego daru przekonywania.- Powiedział z dumą w głosie. Cóż mnie to nie przekonywało.
- Ty i dar przekonywania? Jak wtedy, gdy próbowałeś przekonać nauczycielkę z matematyki, żeby przeniosła nam sprawdzian i byłeś na tyle wkurzający, że zrobiła nam karną kartkówkę? Nie dzięki.- Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Dalej mi to będziesz wypominać?
- Tak, bo przez Ciebie dostałam jedynkę cymbale! Ale niestety z tą Kat możesz mieć rację. Wątpię, że to się uda, ale trzeba spróbować.- Gdy tylko Mark to usłyszał, zrobił wielce zaskoczoną minę.
- Ja nie wierzę! Clary Fairchild przyznała mi rację.
- Cóż czasem powiesz coś mądrego.- Odparłam z uśmiechem na ustach.- To co idziemy?
- Ej no nie bądź taka. Ty sobie pooglądałaś widoki. Daj teraz pooglądać mi.
- W porządku.- I tak jeszcze siedzieliśmy prawie w całkowitej ciszy przez dłuższy czas.
***
Cześć wszystkim.
Witam Was w pierwszym rozdziale tego opowiadania. Nie wiem ile osób zostało ze mną od czasu prologu, mam nadzieje, że wszyscy. ale zdaje sobie sprawę, że nie jest łatwo czekać miesiąc na kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że Wam się podobało i cóż, do zobaczenia w kolejnym rozdziale.
Pozdrawiam gorąco, Dankomen.